25.01.2015

Świstówka

W listopadzie już roku ubiegłego udało mi się na niby tylko przysłowiowe jednak w moim przypadku jak najbardziej dosłowne dwa dni wyrwać w góry. No bo przecież rok bez takiego wypadu był by rokiem straconym. A że grupa była pół zorganizowana z najprawdziwszym Tihym przewodnikiem tatrzańskim to i trasa jak na rok nic nie robienia była hardcorowa. Z Palenicy Białczańskiej do Doliny 5 stawów następnie zaś przez Świstówkę do Morskiego Oka przebieżka naokoło i z powrotem Palenica.
Nogów przez tydzień później nie czułam ale było warto.
Pogoda jak na listopad idealna bo nie mokro i nie zimno. Ot szaro i ponuro co będzie widać na zdjęciu. A trasa no cud malina. Obcych na pierwszej części trasy może z 5 spotkałam. Cisza spokój. Po dotarciu do schroniska minimalne zmartwienie bo zamknięte z powodu na remont. No trudno. Gdyby nie to że był makabryczny wygwizdów to przecież wszystko można znieść. Po szybkim posiłku i innych takich kilka fotek. Dalsza droga gdzieś w trasie kolejne spotkanie z obcymi którzy przekazywali pozdrowienia od człowieczka który się wysforował. Ale znów nie więcej na całej trasie niż 10 sztuk. No i Morskie Oko. A tam jak zawsze tłum masakra i korniki. No ale ile można siedzieć pod schroniskiem... Szybka pętla na około jeziora. Nogi zamieniły się już w gąbkę a tu jeszcze trasa w dół... Ząbki w tynk i za ojczyznę. Powolutku krok za kroczkiem człap człap byle do przodu.
W końcu to mój znienawidzony asfalt. Nóg nie czuję, gorzej kolano gnie się w obie strony jak mu się podoba. Ale w końcu tak jest. Upragniony autobus. X godzin w górach tylko jeden dzień na wycieczkę, ale było warto.


18.11.2013

We wtorek w schronisku po sezonie....

Listopad. Długi weekend upamiętniający odzyskanie niepodległości. Tak więc idealny termin dla szalonych harcerzy na wyprawę w góry. W jak już dawno napisałam jedyne i prawdziwe góry. Tatry.
Nastawienie. Cisza spokój nikogo na szlakach ew. jedyne pojedyncze sztuki.
Sama nie sile się na Czerwone Wierchy ze względu na przeciągające się przeziębienie, ale razem ze znajomymi z Kir postanowiłam dostać się na Przysłop Miętusi, a dalej samodzielnie wrócić do punktu wyjścia przez Nędzówkę.


Jak to miło zwiedzać z zaprzyjaźnionymi przewodnikami tatrzańskimi. A to że w samych kirach morfologicznie widać jak Tatry wyrastają i wchodzą pod jakąś tam płytę płaskowyżu podhalańskiego (czy jakoś tak), a to że ta skałka po lewej to Eliaszówka itp. Ciężko zapamiętać ale korci by poczytać przewodnik Paryskiego (chociaż podobno ciut za dokładne na czytanie w domu. Lepiej by już było w plenerze).
Wiadomo w towarzystwie raźniej ale rychło nastąpił moment rozstania.
Pogoda taka sobie. Ludzi jakoś nie widać. Miałam nadzieje że w końcu poczuję się choć troszkę podobnie jak pionierzy. Tylko ja i przyroda. Niestety....
Nie z pełna 200m nad Przysłopem spotkałam innych wędrowców. Niby nic. Niby norma. Nawet w listopadzie. Nawet jakieś tam tradycyjne "Dzień dobry". Ale czemuż to czemuż dziecie w wieku wczesnogimanzjalnym jak to każdy "gimbus" szło z włączonym telefonem który darł się głosem jakiegoś popularnego wyjca.
Nawet w listopadzie po sezonie nie można odnaleźć spokoju i ciszy. Przykre...

Jednak gdy na nowo odnalazłam urok samodzielnej wędrówki wynagrodziło mi wiele pewne spotkanie. Najpierw posłyszalam jakieś regularne powtarzające się co 5 sekund stukanie. Początkowo myśl że kurdę co to. Po chwili pomroczność jasna minęła no debilu przecież wiadomo, że dzięcioł. Nasłuchuje. Za głosem kieruje wzrok na lewo. Patrze szukam. Nagle jest jest. W odległości 3 może 4 drzew od szlaku. Siedzi takie to to nie za duże nie za małe. Całkiem przyjaźnie widoczne na Smrekowej korze i stuka to to jak szalone w 5 sekundowych odstępach. Poprawiło humor na długo.
Aby dowiedzieć się więcej o Tatrzańskich dzięciołach odsyłam do wydawanego przez TPN kwartalnika Tatry. W którymś z numerów tego rocznych był artykuł poświęcony temu zacnemu gatunkowi.

25.07.2013

Moje góry dajcie mi święty spokój

Mieszkając przez pół roku w Krakowie, co oznacza że w góry znacznie bliżej, sensownie wybrałam się raz... W lutym pojeździć na desce...a później szkoda gadać. Trzy podróże do Zakopanego i podczas żadnej z nich nawet na Gubałówkę nie weszłam. Tylko grań Krupówek. A dokładniej tylko do lokalu Morskie Oko gdzie bardzo dobrze rozstawiało mi się z gitarą.
A no bo owszem dorabiam jako grajek uliczny. Co jak co ale tego typu działanie w Zakopanym się opłaca...
Lipiec a ja nie mam o czym pisać bo nie zapowiada się nowa górska wędrówka....

12.12.2012

Miejsca: Kościółek na górce szopkę przypomina

Środek zimy. Przynajmniej za moim oknem.. zimno, mokrawo i genralnie jakoś nie tak.. Ale gdyby jednak te moje góry..."Góry moje wierchy moje.." o tak zimowa aura na pewno by nie zaszkodziła....

No i co raz bliżej święta. A skoro święta to i za nie długo zawita Betlejemskie Światło Pokoju.. zwane czasami też po prostu światełkiem... Akcja w którą się włączam od... hm.. 13 lat... chyba...

W każdym razie nie odwołalnie, jak dla mnie, BŚP łączy się nie rozerwalnie z Tatrami i gminą Bukowina Tatrzańska. Co roku polscy harcerze odbierają z rąk słowackich skautów światełko. Łysa Polana, Schronisko na Głodówce, Kościół parafialny w Brzegach (o którym winnam napisać oddzielny post w kategori nie wiem czy nie ludzie)... są to miejsca moim zdaniem nie rozerwalnie związane z tą akcją...Akcji mi bliską bo od początku mej harcerskiej drogi byłam z nią związana.

 
Tegoroczny baner akcji
 

 
Betlejemskie Światełko Pokoju, od lat jednoczy setki harcerzy i skautów na calym świecie (a już na pewno w Europie). Trafia w ręce najważniejszych władz państwowych.
 
A pro po władz państwowych... Przypomina mi się jedna historia. Świadkiem jej byłam jedynie za pośrednictwem telewizora ( no nie wkręciłam się na spotkanie z uwczesnym marszałkiem sejmu a dzisiejszym prezydentem), ale i tak zdarzenie rozbawiło mnie do łez. Marszałek/Prezydent (stary harcerz) z rąk dh. Naczelniczki otrzymał płonące Betlejemskie Światło Pokoju. Po chwili dh. Naczelniczka wręczyła pamiątkową bombkę (choinkową a nie jak u Tey-a od A do N) dh. prezydent zawołał " A druhna skąd to wyciągneła? Z onucy?" (cytat może nie być ścisły ale tak go zapamietałam). Wszyscy harc wyjadacze wiedza, iż harcerze raczej onuc nie posiadają. Za to dh. Naczelniczka w niektórych gronach jest pieszczotliwie zwana dh. Onucą.
 
No no ale odplynęłam jakoś daleko od tematyki górskiej...
 
Światełko kojarzy mi się z Głodówką, i nie mówie od powstrzymywaniu się od jedzenia tylko o schronisku, a dokładniej o kaplicy w schronisku. Położona na górce. Tak naprawdę to chyba wyłącznie stół ołtarzowy ukryty pod dachem, ale wszelkie nabożeństwa na głodówce mają swojego ducha...
 
Światło płonie w setkach domów. Tych domów gdzie ktoś odważył się być dobrym...
 
 
Mam nadzieję, że pomimo odpłynięcia od tematyki stricto górskiej jednak jakiś czytelnik mi pozostał... ale w końcu z ciągiem skojarzeniowym BŚP-> Święta Bożego Narodzenia -> Bóg => modlitwa harcerska "O Panie Boże Ojcze nasz w opiece swej nas miej, harcerskich serc ty drgnienia znasz (...) i daj nam hart TATRZAŃSKICH skał..."
 
Tak tam byłam (2011r. PKO BP)
fot. E. Górski

25.11.2012

Góry: Cosik mi tu waniaje.....

Powonienie jakże istotny zmysł dla każdego człowieka. 90% smaku potraw bieże się własnie stąd. Jednak jak już czytelnicy zapawenwe odkryli nie będę pisała o biologii człowieka. Tak więc ciągiem skojarzeniowym. Zapach-powonienie-nos- NOSAL.
No i nie będę pisala o żadnych dziwnych rzeczach które mają w swej nazwie tą jakże urokliwą górę.

Mój wypad na Nosal nie odmiennie koajrzy mi sie z przemiła ekipą siatkarek które mialy w tym czasie zgrupowanie w okolicy. My pierwszy dzień po przyjeździe. Generalnie aklimatyzacyjna wycieczka, a nie jakaś tam wyrypa. A tu nagle na szlaku tabun laseczek przebiega ci (pod górkę) przed oczami. Nie mija 20 minut i ten sam tabun biegnie w dół. No to juz lekko peszy każdego turyste, a już napewno turyste z jakim takim stażem i praktyką. Ale nic to. Twardo przemy do przodu. A tu nieszczeście panienki znów gonią do góry... No i jak tu człowieku iść?

Trasa sama w sobie urocza. Typowe tatrzańskie schody. Ale przewyzszenie wyjątkowo nei 1000m tylko pi razy oko pińcet. Miło łatwo i tak naprawde przyjemnie. A widoki całkiem satysfakcjonujące. Widok na Tatry Wysokie o wiele lepszy niż z Zakopanego. Nic ich nam juz nie przesłania. Tylko my i góry góry góry..

Zejścia z Nosalu są 2 (podobnie jak wejścia). Ponieważ preferuje wchodzić jedną droga schodzic drugą to wiadomo co polece.. A mianowicie dokonanie pętli...  Lub przejście też na polane Olczyska (ale o tej polanie w innym poście albowiem moze być to doskonała inna trasa wędrówkowa).

13.11.2012

Góry: Przysłowiowy Pcim

Chyba każdy słyszał o Pcimiu (lub też Pcimiu Dolnym). Są jednak pośród nas i tacy którzy nie tylko nie mają pojęcia gdzie Pcim jest, a nawet, że nie jest on jedynie przysłowiowy.

Pcim. Jedna z wielu miejscowości położonych wzdłóż mej ukochanej Zakopianki. Dawniej wiecznie zakorkowany odcinek tej via to Tatra. Dziś obudowane barierami dzwiękochłonnymi małe miasteczko (a moze wieś?)

Rzeczony Pcim staje się przyczynkiem do opowieści o trasie na Lubomir.

Nie jestem pewna jak wygląda Kraków o 5 rano w listopadzie ale napewno palą się wtedy jeszcze lampy uliczne, a o 6 rano jest Busik przez Pcim gdzieś dalej. O siódmej zaś stoi sie w Pcimiu i szuka którędy na ten szlak.

Gdy już wypatrzysz upragniony znak ruszasz na trase przez wieś i nagle jesteś w lesie.. I zastanawaisz sie czy to napewno Beskid Makowski (czy jakoś tak) czy moze jednak ktoś cię oszukał i wywiózł w jakieś Bieszczady, a może nawet jakieś niższe cześci Tatr... po prawej las, po lewej las a pod stopami bloto.. no błoto z dużą dawka liści i ostro pod górę. Ale po to się w góry idzie, żeby było pod górę. Mamy listopad więc jest jakos tak zimno lepko mokro i chlapato ale co tam. Do odważnych świat należy.... Idziemy i idziemy i tak aż do kapliczki. Troszke w lewo troszkę w prawo i nagle nie wiadomo skąd łąkopodobny szczyt jakaś rozjechana dróżka i kilka zabudowań. Idziemy na wschód (albo prawie) więc musiała się trafić cywilizacja. Lekkim łukiem mijamy zabudowania i dziarskim krokiem podążamy dalej. Aż tu nagle.....

.....aż tu nagle asfalt. A za kilkaset metrów zabudowania. Piękna ulicówka. Jest jakaś 9 rano i nagle na tym wąskim pasmie szumnie nazywanym ulica na wprost wypada na ciebie rozpędzony Autosan albo coś temu podobnego. Szybkimi susami uciekasz w pobliskie krzaki. Gdy zagrożenie mija ruszasz dalej asfaltem który prowadzi prawie pod samo schonisko na Kudłaczach... Trzeba iśc jednak uważnie bo można minąć je boczkiem... (albo ja z niedospania przegapiłam jakieś znaki szlakowe).

Schronisko miłe ciepłe i przytulne. Bodajże 25 miejsc noclegowych. Herbata z cytryną w sensownej cenie. W listopadzie istne "we wtorek w schronisku po sezonie" ale czynne. Gdy złapaliśmy pierwszy, drugi, a nawet trzeci oddech raźnie wędrujemy dalej czerwonym szlakiem ku Lubomirowi. A moze raczej ku obserwatorium na tym szycie. W górę polecam miły szlak czerwony, w dół o ile chcemy wracać przez Kudłacze czarny który leci w dół na łeb na szyję. Ale uroczo jesienia szurają liście..

Z kudłaczy w dół znów prowadzi nas szlak czerwony. I tak do samych Myślenic. Mnie jednak na tym szlaku spotkała ciekawa niespodzianka. No bo przecież na jesieni ludzie nie chodza po górach. A już napewno nie chdza w listopadzie. Więc zróbmy zwałkę drzew na środek szlaku bedzie jak zebrać. No i panowie drwale tak zrobili, a ja wędrowałam gąszczem do jakiś 100 m przewyższenia.

Sama końcówka szlaku raz ostro w górę raz ostro w dół... Ale ogólnie bardzo przyjemna jesienna wędrówka z szuraniem w liściach.

12.10.2012

Góry: Na krzywy ryj

Jakoś długo nie miałam czasu ani inwencji na opisywanie czegokolwiek, tak więc milczałam. Dziś zaś mam lekka wenę to spróbuje co nieco opisać.
 
Z czym nam sie kojarzy ryj? No mi zdecydowanie ze świnią. A najbardziej swińską górą Tatr jest oczywiście Świnica.. Podobno sam towarzysz Lenin był zdobył ten szczyt. Ale jak to zwykle w przypadku pobytu Wołodzi w Tatrach nic nie jest pewne.
 
No ale abstrachujac od Lenina i innych głodnych kawałków. Świnica trudną góra jest. Lęk wysokości poważnie utrudnia jej zwiedzanie, a już zdecydowanie od strony zawratu... Z drugiej strony jak już się człowiek przełamie i wlezie.. Bajka i duma z samego siebie. No i co za widoki. Chociaż ja osobiście chodziłam po szczycie na czworakach.. Bo jak mam łańcuch albo jakieś zabezpieczenie to luzik. Ale jak juz braknie przyjmuje pozycje czworonożną.
 
Z drogą na Świnice kojarzy mi się zabawna, przynajmniej dla mnie, historia. "Wyszliśmy o 3 rano ciężko było wstać a norwestowa 4 jeszcze nie przestała wiać. Przysypane piaskiem oczy i o suchym pysku słoneczko jeszcze spało gdy...." ruszyliśmy by zdobyć Świnisko. No może nie było 3 rano tylko 5 ale to mała różnica jak dla studentów na wakacjach. Nazbyt rano.
 
Gdy już znaleźliśmy się na Beskidzie, a może nawet przełęczy Liliowe najpierw dostrzegliśmy kogoś komu można nadać wiele epitetów, ale jeden napewno nie było on normalny, dwa nie szanował swojego życia. Wysokie Tatry, grań a ten w klapeczkach założonych na skarpety. Przezegnaliśmy się piętą i tylko myśl... Czy nie powinniśmy zawrócić go na szlaku? (my tego nie zrobilismy ale zanim doszliśmy do łańcuchów chłopaczek juz wracał - poznałam po klapkach). Trzy minuty po tym spotkaniu zobaczyliśmy ideał, ja ideał dla kobiety, mój przyjaciel - medyk - idealny preparat anatomiczny. Facet nie szedł tylko biegł. Każdy mięsień przy kolejnym kroku pięknie drgał i falował pod skórą. Mężczyzna na nasz prywatny użytek ochrzczony został żywą lekcją anaatomi doktora Tulupa. Biegiem na Świnice no cudowne...Nie dościgły ideał (dosłownie i w przenośni).
 
Masa łańcuchów. Po przejściu tej trasy rekawiczki typu "wampirki" (czyli ogrodowe gumowane) nadawały się jedynie do kosza. Zaś ja podążająca w rękawicach z odkrytymi palcami pozbawiłam się paznokci na kilka następnych tygodni.
 
Ale widoki wynagrodziły mi wszystko. Fakt pogoda dopisała. Ani za zimno ani za ciepło, ani jednej chmury na niebie. O daj nam Boże raz do roku taki rok.
 
fot. by MiLi
Autorka wisząc na łańcuchach Świnicy

 
 
Piękna trasa dla znających już troche góry, i rozchodzonych. Polecam.