30.08.2012

Góry: Ale czy tu na pewno nie śpi miś?

Jako, że moja klaustrofobia jest galopująca to kolejny raz zajmę się jaskiniami (czy też ich okolicami). Chciałam zaproponować kolejną trasę z kategorii emeryckiej (ale proszę się nie obrażać, wiem że są emeryci którzy z marszu przechodzą Orlą Perć i młodzieniaszki które dostają zadyszki na Ścieżce pod Reglami).

Dolina ku Dziurze. Trasa położona pomiędzy Doliną Strążyską, a Doliną Białego. Najkrótsza lub jedna z krótszych dolin udostępniona do zwiedzania ( tak mi się przynajmniej wydaje, ale ja przewodnikiem tatrzańskim jeszcze nie jestem, ale chce być). Dolina ta zakończona jest jaskinią zwaną Dziurą, którą gdy wejdziemy w posiadanie latarki bez obaw możemy penetrować. Chociaż późną jesienią lub wczesną wiosną miała bym obawę. A nóż śpi tam niedźwiedź? Nie słyszałam o takim przypadku, ale kto to wie co sobie Un umyśli.

Trasa krótka, w sam raz na krótką przebieżkę lub pieszą wycieczkę z dziećmi od Krupówek i z powrotem od późnego śniadania do wczesnego obiadu. Również, w przypadku gdybyśmy wybrali się na całodzienną trasę przez dolinę Białego na Sarnią Skałę z powrotem przez Dolinę Strążyską moja ulubiona (jedna z wielu ulubieńców) Ku Dziura  może zostać dodana do tej trasy.

Szlak czarny prowadzący do jaskini wiedzie przez las. Na moje oko mieszany. Panuje w nim zawsze przyjemny chłód, spowodowane jest to prawdopodobnie tym, iż przez praktycznie przez całą trasę towarzyszy nam nie znany mi z nazwy strumień. Ścieżka szeroka na jakieś półtora metra (może troszkę mniej),dość łagodnie pnie się ku górze. Co jakiś czas zaopatrzona w pojedyncze ławeczki z których można wpatrywać się w cicho szemrzący strumień.

Sama jaskinia znajduje się u podnóża Sarniej Skały, na wysokości 1048 m. n. p m. Wejście wysokie na około 180cm. W chwilę za progiem opada w dół. Zwykle jest w niej dość ślisko dla tego przydatne bywają kijki trekingowe. Bez dodatkowego źródła światła można wejść do niej na głębokość kilku-kilkunastu metrów. Jaskinia chwilami rozszerza się to zwęża by zakończyć się dość szpiczasto( no że nagle robi się tak wąsko nisko i w ogóle wąsko, jak by patrzeć ze środka skały to by był taki szpic). Jednak gdy człowiek się odwróci praktycznie nadal widzi wyjście z jaskini (choć może to tylko moja wyobraźnia podsuwa mi takie wizje).

Podsumowując trasa lekka łatwa i przyjemna. Na pewno nie dla łaknących dreszczyku emocji (no chyba, że klaustrofobia powoduje, że wejście do jakiejkolwiek jaskini jest już źródłem adrenaliny). Bardzo dobra na rozchodzenie zakwasów, lub przedwieczorny romantyczny spacer.

27.08.2012

Góry: U zbiegu wierzeń



Jak już mówiłam, jedyne słuszne góry to Tatry, ale istnieją i inne. Niższe ale starsze, które powstały jeszcze za czasów fałdowania chalcedońskiego. Najstarsze polskie góry. Góry Świętokrzyskie, a ich nazwa pochodzi od bodajże drugiego co do wysokości, w tym paśmie górskim, szczytu jakim jest Święty Krzyż (inne nazwy to Łysa Góra, Łysiec). Jak na moje standardy to jest to żadna góra. nie całe 600 m. n. p. m. (gdzie moja ukochana Bukowina Tatrzańska położona jest na 1000 m. n. p. m., a moje ukochane Tatry górują nad nią na kolejne 1500m), mimo tego mankamentu jednak wycieczka na Święty Krzyż ma swój urok.

Moja tegoroczna wędrówka na Łysiec wywołała we mnie mieszane uczucia. Trasa opisana na jakąś godzinkę udało mi się pokonać w jakieś 45 minut, no ta ale jako, iż było to moje pierwsze spotkanie z górami w tym roku nie szłam tylko biegłam. Nawet biedne czworonożne zwierzątko (pies) odpadło na ostatnim podejściu. Mój sprzęt przyzwyczajony do tatrzańskich wędrówek (buty określane przeze mnie jako goreteksy, kijki, usztywniacze kolan, plecak zapinany w pasie, oddychająca koszulka, takie cóś na głowę co nazywam blizzardem ale oficjalnie to to się chyba zowie inaczej) nie miał poczucia bycia nie na miejscu. Podejście od Nowej Słupi, które tym razem forsowałam, może nie wymaga jakiejś niebotycznej sprawności fizycznej, ale moim zdaniem zdecydowanie nie nadaje się na zdobywanie jej w butach na koturnie, ani tym bardziej w szpilkach (a takowe modnisie udało mi się dostrzec na szlaku, jednocześnie zaś te pańcie spoglądały na mnie jak na kosmitę, fakt może byłam przestylizowana ale przywykłam do takiego oprzyrządowania). Bezpośrednia trasa na Łysą Górę z Nowej Słupi rozpoczyna swój bieg u stóp świętokrzyskiego Pielgrzyma zwanego też św. Emerykiem.

 Pielgrzym - św. Emeryk
fot. by Coo
Za czasów piastowskich krążył po świecie człowiek już za życia uważany za świętego. Opinia o jego świętości spowodowana była jego nieustanną wędrówką pomiędzy miejscami pielgrzymkowymi. Postanowił on sobie, że odbędzie pielgrzymkę do każdego świętego miejsca. Jako ostatnie, ponieważ znajdowało się ono w gęstych borach państwa Polan, postanowił odwiedzić opactwo benedyktynów na Świętym Krzyżu. Gdy już miał rozpocząć ostatni etap swej pielgrzymki wygłosił opinię, iż jest on najpobożniejszym człowiekiem na ziemi bo był już we wszystkich miejscach świętych. Pielgrzym ten w ramach pokuty za swoją pychę przemieniony został był w kamień. Co roku posuwa się na odległość jednego ziarnka piasku. Gdy dotrze na szczyt Świętego Krzyża jego pokuta zakończy się i nastąpi koniec świata.

Wszystkie 3 szlaki prowadzące na Święty Krzyż prowadzą przez las. Trasa z Szklanej Huty jest wyasfaltowana, czyli niedopuszczalna dla prawdziwego wielbiciela górskich wycieczek, przynajmniej moim zdaniem. Pozostałe 2 podejścia twierdzę, iż są podobnej jakości i długości. Chociaż wydaje mi się, że dla łaknących dodatkowych atrakcji w postaci dodatkowych punktów "koniecznie zobacz", jest trasa niebieska z Nowej Słupi.

Na szczycie upragnionego, tym razem, przez nas wzgórza, docieramy do Sanktuarium Świętgo Krzyża. W czasach gdy ziemie te były pogańskie, oddawany był tu kult trzem słowiańskim bóstwom Świstowi, Poświstowi i Pogodzie, jak podają jedne źródła, lub też Ładzie, Bodzie i Leli, jak podają inne (chociaż , może to te same bóstwa tylko podano różnie ich imiona?). Ciekawostką jest, że po wkroczeniu chrześcijaństwa na te tereny, wybudowano tu świątynię pod wezwaniem Trójcy Świętej, dzisiaj Świętego Krzyża. Na istnienie tu pogańskiego miejsca kultu potwierdzenie odnajdujemy nie tylko u kronikarzy, ale także gdy chcemy dostrzec Łysogórskie Gołoborze. Podczas schodzenia na platformę widokową mijamy usypisko kamieni, które dla niewtajemniczonych, może wydawać się jakąś częścią gołoborza, (które tak naprawdę zaczyna się jakieś 50 m niżej). Jest to tak zwany wał kultowy. W okresie prechrześcijańskim strefa sacrum oddzielana była od strefy profanum kamiennymi wałami. W okresie gdy czczono tu słowiańskie bóstwa cały szczyt miał być otoczony takim wałem, do dziś dnia zachowało się około 1/3 rzeczonego wału.

Gołoborze nazwa ta pochodzi od słów goło i bór, prawdopodobnie początkowo po prostu mówiło się goło w borze i dopiero po latach prze ewoluowało to w jeden wyraz. Gołoborze jest to rumowisko kamieni powodowane erozją skał, które nie porasta praktycznie żadna roślinność ze względu na brak wody, zimą głębokie przemarzanie, wypłukiwanie materiału organicznego przez deszcze spomiędzy skał i inne przyczyny których nie pamiętam. Gołoborza jednak zarastają. Chociaż jest to proces powolny ale też i naturalny. W górach Ś,więtokrzyskich są już tylko takie 2 stanowiska. W tym jedno na Świętym Krzyżu.

Gołoborze
fot. by Coo
  
We wspomnianym już przeze mnie sanktuarium znajdują się jedne z najważniejszych relikwii w Polsce. Są to relikwie Krzyża Świętego, na którym odbył swą mękę i zmarł Jezus Chrystus. Relikwie te miały jakoby trafić do Łysogórskiego klasztoru ojców benedyktynów, z rąk św. Emeryka  księcia węgierskiego, w XI wieku. Aktualnie nad sanktuarium opiekę sprawują ojcowie oblaci. Fani historii w celu odklejenia się na chwilę od książek powinni udać się na Święty Krzyż w celu jej "polizania", czyli obejrzenia mogiły Jeremiego Wiśniowieckiego. Postaci znanej głównie z Sienkiewiczowskiej Trylogii (która książką historyczną NIE jest), znanej również fanom Jacka Kaczmarskiego ("Kniaź Jarema, Kniaź Jarema") ze jego twórczości..

Widok na klasztor na Świętym Krzyżu
fot. by Coo

Zgodnie z legendami Łysa Góra miała być miejscem gdzie odbywały się sabaty czarownic, gdzie (szczypta pikanterii) nago miały oddawać się diabłom w zamian za magiczne moce, w tym możliwość lotu na miotle lub pogrzebaczu.

Święty Krzyż i jego najbliższa okolica otoczona jest wieloma podaniami legendami i historiami (prawdziwymi i zmyślonymi) których nie dałam rady przytoczyć, i moim zdaniem jest to najlepsza reklamówka dla tego miejsca, i powód odwiedzenia go, ponieważ rzeczywistość miesza się tu ze światem magii.

24.08.2012

Ludzie: Ujek Stasek

Świat to jedna wielka globalna wioska. A już na pewno świat podtatrzański. Bo ujka Staska znają chyba wszyscy, a jeżeli nie to jestem prawie pewna, że każdy minął tą postać gdzieś na szlaku lub stoku.

Moje pierwsze zetknięcie z tą jakże barwną postacią nastąpiło w 2000r. Nieistniejący już wyciąg w Brzegach koło Bukowiny Tatrzańskiej i ten nieduży, śmieszny pan, z wąsami, uczący dzieci jazdy na nartach. Pomimo, iż mieściłam się jeszcze w kategorii dziecięcej nie zostałam uczniem ujka Staska tylko jego syna Łukasza (jak po latach zaczęłam podejrzewać mój instruktor mógł być może 3-4 lata starszy ode mnie.. ale i to nie koniecznie), jednak ujek Stasek cały czas przewijał się gdzieś na stoku.

Któregoś pięknego dnia szczęka mi opadła na śnieg i długo nie chciała wrócić na swoje miejsce. Moje zdziwienie spowodowane było pojawieniem się snowbordzisty w pełnym stroju góralskim (no może brakowało kierpców ale te zastępowały twarde buty snowbordowe). Na trasie pojawił się, nikt inny, tylko sam Ujek Stasek śmigając na, jeśli pamięć mnie nie myli, różowej desce snowbordowej. Podpierając się ,niczym narciarz kijkami, dwoma ciupagami szusował prędko w dół. Chyba nikt nie mógłby sobie odpuścić zdjęcia z taką postacią.

Następnie przez kilka lat moje umiejętności, najpierw narciarskie później zaś snowbordowe, szlifowałam podczas zimowych koloni na Słowacji, jednak jako już prawie pełnoletnia osoba wróciłam na Brzegowskie stoki. A tam nie zmiennie królował ujek Stasek z Łukaszem. Jaką że radością dla mnie było gdy zostałam rozpoznana, następnie zaś uznana za nie największą łamagę na  stoku. Krótkie chwile w kolejce do wyciągu lub podczas spożywania rozgrzewającej gorącej czekolady poświęcone były innym zagadnieniom działalności człowieka instytucji jakim jest Ujek Stasek. To mniej więcej wtedy narodziło się marzenie przejścia Orlej Perci oraz podziwiania Tatr z Mnicha (marzeń wciąż w pełni nie zrealizowanych).

Latem tego samego roku, zaś trafiłam w mój ulubiony podtatrzański region w terminie gdzie moja Gdańska znajoma właśnie zakończyła kurs szkoleniowy w schronisku na Głodówce i pozostawała jeszcze tydzień abyśmy mogły poeksplorować Tatry razem. Jakże się ucieszyłam gdy okazało się, że podczas jej zorganizowanej cześci wakacji przewodnikiem grupy był ujek Stasek. Dzięki temu nastała możliwość powymieniania się doświadczeniami związanymi z tą jakże sympatyczną osobą.

Jakież było moje zdziwienie i radość gdy spotkałam tego człowieka w tym roku na opisywanym przeze mnie uprzednio szlaku z Kir na Halę Ornak,  również dla tego, że bezproblemowo zostałam rozpoznana. Gdzie dzięki odnowionej znajomości może w końcu uda mi się zrealizować moje marzenie o Mnichu. 

Zaś jeszcze bardziej szczęka mi opadła gdy po powrocie do chaupy wujki stwierdzili, że i oni znają ujka Staska bo przez jakiś czas był on nauczał plastyki w szkole w Bukowinie Tatrzańskiej.

Tak.... Wszyscy znają ujka Staska!!
 


fot.  by Gosiaczek

23.08.2012

Góry: U wejścia do groty śpiących rycerzy

Dolina Kościeliska. Zgodnie z jedną z wersji legendy, o grocie w której śpiący rycerze czekają by się obudzić w celu obrony ojczyzny, wejście do tej jaskini znajduje się gdzieś właśnie w dolinie Kościeliskiej. Jest to o tyle ciekawe, że owa zaklęta grota znajdować się miała gdzieś u podnóża Giewontu, a aby z Doliny Kościeliskiej udać się w stronę upragnionego przez większość nowicjuszy na tatrzańskich szlakach turystów, trzeba przedostać się jeszcze przez Dolinę Małej Łąki. Jednocześnie w każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy tak i w tej. Dolina Kościeliska jest chyba najliczniej, w Polskich Tatrach, obdarzoną jaskiniami doliną. Dla tego bajarki i bajarze zapewne wejście do systemu magicznych jaskiń umieścili właśnie w niej.

fot. by Gosiaczek
 

Pięć z pośród jaskiń udostępnione jest zwiedzającym. Jaskinia Mroźna jest doskonale przygotowana na przyjęcie turystów. Jednak koszty min. oświetlenia powodują, iż jej zwiedzanie jest odpłatne około 5 zł od osoby (obowiązuje zniżka min. studencka). Zwiedzanie Jaskini Mroźnej polecam odbywając wycieczkę "w górę", ponieważ wejście i wyjście z jaskini znajdują się po 2 stronach góry. Aby zwiedzić pozostałe jaskinie polecam posiadanie jakiejś choćby najprostszej latarki. Oczywiście najwygodniejsza była by czołówka ale nie jest ona niezbędna. Jednak tymi zakątkami Doliny Kościeliskiej zajmę się za chwilę, ponieważ ich eksplorację preferuję odbywać schodząc do Kir.

Zwiedzanie Doliny Kościeliskiej zaliczam do kategorii "emeryckiej" tzn. czasy przejść podane na znakach informacyjnych przeciętnie rozwinięty student zaraz po sesji pokonuje mniej więcej o połowę szybciej (chociaż zdarzają się wyjątki). Trasa wyjątkowo piękna, co powoduje, iż jest przez to bardzo popularna. Punktem do którego podąża większość wycieczek zorganizowanych jest Schronisko PTTK na Hali Ornak. Miejsce bardzo sympatyczne. Wychodzenie w wyższe partie z tego punktu nie jest wskazane dla rodzin z małymi dziećmi (generalnie nie polecam wycieczek w wyższe partie z dziećmi młodszymi jak jakieś 10 lat).

Od schroniska prowadzą  co najmniej 3 szlaki w wyższe rejony. Jeden z nich prowadzi do najdziwniejszego ze stawów w Polskich Tatrach, Smerczyński Staw. Krąży legenda jakoby gazda Jasiek Gąsiennica (choć równie dobrze mógł się nazywać on zupełnie inaczej) postanowił osuszyć staw w celu wypasu łowiecek. Gdy rozpoczął on prace melioracyjne miał się ponoć wydobyć z jeziora głos: Jeśli nie zaprzestaniesz woda z moich głębin zaleje całe podhal. Jasiek przestraszył się i zaprzestał prac, a my możemy spokojnie spoglądać na przepiękne widoki pasma stanowiącego granicę Polsko-Słowacką. Nad staw prowadzi tylko jeden szlak.

Wracając proponuję zajrzeć do już wspomnianych przeze mnie jaskiń. Szlak prowadzący do jaskiń Raptawickiej, Obłazowej (artykuł na temat jaskini w nr 33/2012 Tygodnika Podhalańskiego) i Mylnej jest szlakiem jednokierukowym. Spowodowane jest dość stromym i wąskim podejściem,. Choć i mi zdarzyło się podążać pod prąd (silna klaustrofobia którą próbowałam przełamać ale atak paniki po zejściu jedynie do jaskini Raptawickiej zmusił mnie do tego kroku).
 
fot. by Coo
 
Ostatnią z możliwych do zwiedzenia jest, znajdująca się w przepięknym Wąwozie Kraków, Smocza Jama. Jaskinia na moje oko długa na 20 m. Przelotowa. Podąża się wzdłuż łańcucha zabezpieczającego. Istnieje też możliwość obejścia jaskini bokiem i zobaczenia jej wlotu i wylotu (boczne przejście również zabezpieczone łańcuchami. Nie powinno stanowić problemu ani dla osób z klaustrofobią, ani z lękiem wysokości. Ew szlak prowadzący przez wąwóz jest tylko częściowo jednokierunkowy. Wydaje mi się, że bez problemu powinny się nim przedostać jakieś 7/8 latki.  Zejście z Wąwozu Kraków z powrotem  szlak w kierunku Kir wypada kilkaset metrów poniżej wejścia na ten szlak

Generalnie Dolinę Kościeliską polecam wszystkim. Początkującym, rodzinom z dziećmi jak i wytrawnym turystom. Dla tych pierwszych jako całodniową nie spieszną wycieczkę, dla tych ostatnich jako trasę aklimatyzacyjną, lub jako pas startowy do zdobywania Czerwonych Wierchów lub Ornaku.


22.08.2012

Wydarzenia: Sabałowa Noc...

Od mojego powrotu z urlopu upływa już kolejny dzień, a ja wciąż wspominam tą jakże sympatyczną noc. Nie będę ukrywać, że jej aspekt osobisty prawdopodobnie ma wysoki wpływ na takie odczuwanie, jednak nie przesądzał by on o odbirze wszelkich wydarzeń.
Moje przeżywanie Sabałowej Nocy rozpoczęło się kilkanaście minut przed godziną 20. Trafiłam na ostatnie minuty koncertu Trebunich Tutków i spowodowało uśmiech na mojej mordce. Malownicze połączenie jakże bliskich mi dzwięków spod samiuśkich Tater z tymi bardziej egzotycznymi spowodował, iz gotowa byłam tańczyć jeden z 2 tanców jakie potrafie, a mianowicie pogo (ten drugi dla ciekawskich to Polonez, ale to chyba wszyscy potrafią).
Chwile najważniejszą a mianowicie przyjęcie w poczet zbójnickiej braci i wiyrchowych orlic pozwolę sobie pominąć, albowiem mądrzejsi i zdolniejsi ode mnie to uczinli już nie jednokrotnie (po za tym pan kamerzysta co chwila mi zasłaniał, ale nie marudze coś tam dostrzegałam). Skupię się jednak na fajerwerkach zaraz po rozpaleniu Watry, a może nie tyle skupię się co pokażę jedno zdjęcie:
fot. by Coo
Noc poczęła być odrealniona, a jej wydarzenia płynąć swoim dziwnym i nie realnym rytmem.
Jeszcze tylko szybki set z zespołem Depress. i zaczęła się prawdziwa posiada na folkowo. Nowo poznani górale ze Słowacji i Czech (ale Czech podszywał się pod Słowaka ;p)  przez 3 godziny co jakiś czas dobierając sobie do kompaniji naszych rodaków doświadczali me zmysły. Głównie słuch.
Zaś w końcu gdy nadeszła pora, powrót do chałpy przez wyciszoną wieś  nie stanowił specjalnego problemu. Gdyż unosiłam się wciąż w oparach czegoś co za czasów Tetmajera, Wyspiańskiego, Boya-Żeleńskiego mogło być nazwane dekadencją. I nie spowodowało tego upojenie absyntem albowiem nie piłam tego jakże tradycyjnego dla tych twórców napitku.
Zaspialam zaś wciąż unoszona dzwiękami i słowami góralskiej pieśni... "Ma góralka dwa warkoce podzielita się"


21.08.2012

Wstęp czyli o tym czemu śnię o górach

Jako 100% (słownie: stu procentowy) cepr czy też ceper z Warszawy, od siedmiu pokoleń związany z tym miastem, podążając za klasykiem twierdzę, iż: "Gór mi mało i trzeba mi więcej aby przetrwać od zimy do zimy". Jako nie ograniczony miłośnik wszystkiego co górskie, z górami związane góralskie, w tym górale oczywiście też, zapragnęłam podzielenia się moimi spostrzeżeniami na temat tak samych wypiętrzeń płyt tektonicznych (głównie tych z okresu fałdowania alpejskiego) jak i wszystkiego co dzieje się w tamtejszych okolicach, łącznie z rozpisywaniem się na temat urody mieszkańców, mieszkanki prawdopodobnie lekko pomijając.

Oczywiście to nie jest tak że Tatry liże jedynie przez szybkę kolejki na Gubałówkę lub Kasprowy Wierch, ew. spoglądając tęsknie z kolejnej restauracji w okolicach Krupówek lub karczm widokowych np. w okolicach  Bukowiny Tatrzańskiej. Nie jeden szczyt zrosiłam mom własną krwawicą i potem, wspinając się z wywieszonym językiem oraz jękiem "po cholerę ja się tu pchałam". Jenak satysfakcja ze zdobytego szczytu i pokonania własnej słabości już po powrocie do bolidu powodowała zatarcie w pamięci wszelkich negatywnych wspomnień pozostawiając jedynie niezapomniane widoki, dotyk powiewu wiatru i podbudowane ego.

Mój ukochany widok rozciągający się zaś już od okolic Nowego Targu ilekroć poraz kolejny przedostaję się przez korki, znienawidzonej przeze mnie i prawdopodobnie większość kierowców trasę 47 zwaną również Zakopianką rekompensuje mi utracone nerwy wśród ludzi którzy chcieli mnie zabić lub postanowili wybrać się na spacer samochodem po drodze krajowej (no bo po co jechać na tym zakręcie 70 jak stoi jak na znaku gdy mogę to zrobić tempem emeryckim 20 km/h). Gdy tylko ujrzę me ukochane wierchy nagle i mi przestaje się spieszyć (ale ja uciekam na boczną drogę  nie krajówkę blokuje!!!), i nagle czuje się jak bym wróciła do domu....

Widok na Dom Ludowy w Bukowinie Tatrzańskiej
fot. by Coo