12.12.2012

Miejsca: Kościółek na górce szopkę przypomina

Środek zimy. Przynajmniej za moim oknem.. zimno, mokrawo i genralnie jakoś nie tak.. Ale gdyby jednak te moje góry..."Góry moje wierchy moje.." o tak zimowa aura na pewno by nie zaszkodziła....

No i co raz bliżej święta. A skoro święta to i za nie długo zawita Betlejemskie Światło Pokoju.. zwane czasami też po prostu światełkiem... Akcja w którą się włączam od... hm.. 13 lat... chyba...

W każdym razie nie odwołalnie, jak dla mnie, BŚP łączy się nie rozerwalnie z Tatrami i gminą Bukowina Tatrzańska. Co roku polscy harcerze odbierają z rąk słowackich skautów światełko. Łysa Polana, Schronisko na Głodówce, Kościół parafialny w Brzegach (o którym winnam napisać oddzielny post w kategori nie wiem czy nie ludzie)... są to miejsca moim zdaniem nie rozerwalnie związane z tą akcją...Akcji mi bliską bo od początku mej harcerskiej drogi byłam z nią związana.

 
Tegoroczny baner akcji
 

 
Betlejemskie Światełko Pokoju, od lat jednoczy setki harcerzy i skautów na calym świecie (a już na pewno w Europie). Trafia w ręce najważniejszych władz państwowych.
 
A pro po władz państwowych... Przypomina mi się jedna historia. Świadkiem jej byłam jedynie za pośrednictwem telewizora ( no nie wkręciłam się na spotkanie z uwczesnym marszałkiem sejmu a dzisiejszym prezydentem), ale i tak zdarzenie rozbawiło mnie do łez. Marszałek/Prezydent (stary harcerz) z rąk dh. Naczelniczki otrzymał płonące Betlejemskie Światło Pokoju. Po chwili dh. Naczelniczka wręczyła pamiątkową bombkę (choinkową a nie jak u Tey-a od A do N) dh. prezydent zawołał " A druhna skąd to wyciągneła? Z onucy?" (cytat może nie być ścisły ale tak go zapamietałam). Wszyscy harc wyjadacze wiedza, iż harcerze raczej onuc nie posiadają. Za to dh. Naczelniczka w niektórych gronach jest pieszczotliwie zwana dh. Onucą.
 
No no ale odplynęłam jakoś daleko od tematyki górskiej...
 
Światełko kojarzy mi się z Głodówką, i nie mówie od powstrzymywaniu się od jedzenia tylko o schronisku, a dokładniej o kaplicy w schronisku. Położona na górce. Tak naprawdę to chyba wyłącznie stół ołtarzowy ukryty pod dachem, ale wszelkie nabożeństwa na głodówce mają swojego ducha...
 
Światło płonie w setkach domów. Tych domów gdzie ktoś odważył się być dobrym...
 
 
Mam nadzieję, że pomimo odpłynięcia od tematyki stricto górskiej jednak jakiś czytelnik mi pozostał... ale w końcu z ciągiem skojarzeniowym BŚP-> Święta Bożego Narodzenia -> Bóg => modlitwa harcerska "O Panie Boże Ojcze nasz w opiece swej nas miej, harcerskich serc ty drgnienia znasz (...) i daj nam hart TATRZAŃSKICH skał..."
 
Tak tam byłam (2011r. PKO BP)
fot. E. Górski

25.11.2012

Góry: Cosik mi tu waniaje.....

Powonienie jakże istotny zmysł dla każdego człowieka. 90% smaku potraw bieże się własnie stąd. Jednak jak już czytelnicy zapawenwe odkryli nie będę pisała o biologii człowieka. Tak więc ciągiem skojarzeniowym. Zapach-powonienie-nos- NOSAL.
No i nie będę pisala o żadnych dziwnych rzeczach które mają w swej nazwie tą jakże urokliwą górę.

Mój wypad na Nosal nie odmiennie koajrzy mi sie z przemiła ekipą siatkarek które mialy w tym czasie zgrupowanie w okolicy. My pierwszy dzień po przyjeździe. Generalnie aklimatyzacyjna wycieczka, a nie jakaś tam wyrypa. A tu nagle na szlaku tabun laseczek przebiega ci (pod górkę) przed oczami. Nie mija 20 minut i ten sam tabun biegnie w dół. No to juz lekko peszy każdego turyste, a już napewno turyste z jakim takim stażem i praktyką. Ale nic to. Twardo przemy do przodu. A tu nieszczeście panienki znów gonią do góry... No i jak tu człowieku iść?

Trasa sama w sobie urocza. Typowe tatrzańskie schody. Ale przewyzszenie wyjątkowo nei 1000m tylko pi razy oko pińcet. Miło łatwo i tak naprawde przyjemnie. A widoki całkiem satysfakcjonujące. Widok na Tatry Wysokie o wiele lepszy niż z Zakopanego. Nic ich nam juz nie przesłania. Tylko my i góry góry góry..

Zejścia z Nosalu są 2 (podobnie jak wejścia). Ponieważ preferuje wchodzić jedną droga schodzic drugą to wiadomo co polece.. A mianowicie dokonanie pętli...  Lub przejście też na polane Olczyska (ale o tej polanie w innym poście albowiem moze być to doskonała inna trasa wędrówkowa).

13.11.2012

Góry: Przysłowiowy Pcim

Chyba każdy słyszał o Pcimiu (lub też Pcimiu Dolnym). Są jednak pośród nas i tacy którzy nie tylko nie mają pojęcia gdzie Pcim jest, a nawet, że nie jest on jedynie przysłowiowy.

Pcim. Jedna z wielu miejscowości położonych wzdłóż mej ukochanej Zakopianki. Dawniej wiecznie zakorkowany odcinek tej via to Tatra. Dziś obudowane barierami dzwiękochłonnymi małe miasteczko (a moze wieś?)

Rzeczony Pcim staje się przyczynkiem do opowieści o trasie na Lubomir.

Nie jestem pewna jak wygląda Kraków o 5 rano w listopadzie ale napewno palą się wtedy jeszcze lampy uliczne, a o 6 rano jest Busik przez Pcim gdzieś dalej. O siódmej zaś stoi sie w Pcimiu i szuka którędy na ten szlak.

Gdy już wypatrzysz upragniony znak ruszasz na trase przez wieś i nagle jesteś w lesie.. I zastanawaisz sie czy to napewno Beskid Makowski (czy jakoś tak) czy moze jednak ktoś cię oszukał i wywiózł w jakieś Bieszczady, a może nawet jakieś niższe cześci Tatr... po prawej las, po lewej las a pod stopami bloto.. no błoto z dużą dawka liści i ostro pod górę. Ale po to się w góry idzie, żeby było pod górę. Mamy listopad więc jest jakos tak zimno lepko mokro i chlapato ale co tam. Do odważnych świat należy.... Idziemy i idziemy i tak aż do kapliczki. Troszke w lewo troszkę w prawo i nagle nie wiadomo skąd łąkopodobny szczyt jakaś rozjechana dróżka i kilka zabudowań. Idziemy na wschód (albo prawie) więc musiała się trafić cywilizacja. Lekkim łukiem mijamy zabudowania i dziarskim krokiem podążamy dalej. Aż tu nagle.....

.....aż tu nagle asfalt. A za kilkaset metrów zabudowania. Piękna ulicówka. Jest jakaś 9 rano i nagle na tym wąskim pasmie szumnie nazywanym ulica na wprost wypada na ciebie rozpędzony Autosan albo coś temu podobnego. Szybkimi susami uciekasz w pobliskie krzaki. Gdy zagrożenie mija ruszasz dalej asfaltem który prowadzi prawie pod samo schonisko na Kudłaczach... Trzeba iśc jednak uważnie bo można minąć je boczkiem... (albo ja z niedospania przegapiłam jakieś znaki szlakowe).

Schronisko miłe ciepłe i przytulne. Bodajże 25 miejsc noclegowych. Herbata z cytryną w sensownej cenie. W listopadzie istne "we wtorek w schronisku po sezonie" ale czynne. Gdy złapaliśmy pierwszy, drugi, a nawet trzeci oddech raźnie wędrujemy dalej czerwonym szlakiem ku Lubomirowi. A moze raczej ku obserwatorium na tym szycie. W górę polecam miły szlak czerwony, w dół o ile chcemy wracać przez Kudłacze czarny który leci w dół na łeb na szyję. Ale uroczo jesienia szurają liście..

Z kudłaczy w dół znów prowadzi nas szlak czerwony. I tak do samych Myślenic. Mnie jednak na tym szlaku spotkała ciekawa niespodzianka. No bo przecież na jesieni ludzie nie chodza po górach. A już napewno nie chdza w listopadzie. Więc zróbmy zwałkę drzew na środek szlaku bedzie jak zebrać. No i panowie drwale tak zrobili, a ja wędrowałam gąszczem do jakiś 100 m przewyższenia.

Sama końcówka szlaku raz ostro w górę raz ostro w dół... Ale ogólnie bardzo przyjemna jesienna wędrówka z szuraniem w liściach.

12.10.2012

Góry: Na krzywy ryj

Jakoś długo nie miałam czasu ani inwencji na opisywanie czegokolwiek, tak więc milczałam. Dziś zaś mam lekka wenę to spróbuje co nieco opisać.
 
Z czym nam sie kojarzy ryj? No mi zdecydowanie ze świnią. A najbardziej swińską górą Tatr jest oczywiście Świnica.. Podobno sam towarzysz Lenin był zdobył ten szczyt. Ale jak to zwykle w przypadku pobytu Wołodzi w Tatrach nic nie jest pewne.
 
No ale abstrachujac od Lenina i innych głodnych kawałków. Świnica trudną góra jest. Lęk wysokości poważnie utrudnia jej zwiedzanie, a już zdecydowanie od strony zawratu... Z drugiej strony jak już się człowiek przełamie i wlezie.. Bajka i duma z samego siebie. No i co za widoki. Chociaż ja osobiście chodziłam po szczycie na czworakach.. Bo jak mam łańcuch albo jakieś zabezpieczenie to luzik. Ale jak juz braknie przyjmuje pozycje czworonożną.
 
Z drogą na Świnice kojarzy mi się zabawna, przynajmniej dla mnie, historia. "Wyszliśmy o 3 rano ciężko było wstać a norwestowa 4 jeszcze nie przestała wiać. Przysypane piaskiem oczy i o suchym pysku słoneczko jeszcze spało gdy...." ruszyliśmy by zdobyć Świnisko. No może nie było 3 rano tylko 5 ale to mała różnica jak dla studentów na wakacjach. Nazbyt rano.
 
Gdy już znaleźliśmy się na Beskidzie, a może nawet przełęczy Liliowe najpierw dostrzegliśmy kogoś komu można nadać wiele epitetów, ale jeden napewno nie było on normalny, dwa nie szanował swojego życia. Wysokie Tatry, grań a ten w klapeczkach założonych na skarpety. Przezegnaliśmy się piętą i tylko myśl... Czy nie powinniśmy zawrócić go na szlaku? (my tego nie zrobilismy ale zanim doszliśmy do łańcuchów chłopaczek juz wracał - poznałam po klapkach). Trzy minuty po tym spotkaniu zobaczyliśmy ideał, ja ideał dla kobiety, mój przyjaciel - medyk - idealny preparat anatomiczny. Facet nie szedł tylko biegł. Każdy mięsień przy kolejnym kroku pięknie drgał i falował pod skórą. Mężczyzna na nasz prywatny użytek ochrzczony został żywą lekcją anaatomi doktora Tulupa. Biegiem na Świnice no cudowne...Nie dościgły ideał (dosłownie i w przenośni).
 
Masa łańcuchów. Po przejściu tej trasy rekawiczki typu "wampirki" (czyli ogrodowe gumowane) nadawały się jedynie do kosza. Zaś ja podążająca w rękawicach z odkrytymi palcami pozbawiłam się paznokci na kilka następnych tygodni.
 
Ale widoki wynagrodziły mi wszystko. Fakt pogoda dopisała. Ani za zimno ani za ciepło, ani jednej chmury na niebie. O daj nam Boże raz do roku taki rok.
 
fot. by MiLi
Autorka wisząc na łańcuchach Świnicy

 
 
Piękna trasa dla znających już troche góry, i rozchodzonych. Polecam.

3.09.2012

Góry: To wchodzimy od dzioba czy kupra?

No i mimo marzeń o niekończącym się lecie nadeszła ta pora roku, którą wielbił i opiewał jedynie Jeremi Przybora, a mianowicie jesień. O ile mówimy o jesieni meteorologicznej bo do astronomicznej my parę dni. A ponieważ jesień i "przyszła jesień by do serc i do ogródków, po-napuszczać melancholii oraz smutków, bo smuteczek gdy nie duży lecz w sam raz, równowagi nie zaburzy naszej w nas" jak pisał już wspominany przeze mnie poeta. Z melancholią i smuteczkami nie odłącznie kojarzą mi się wspomnienia, a najbardziej pasowały by jakieś chociaż tylko częściowo jesienne wspomnienia.

Jednym z takich wspomnień będzie Gęsia Szyja. Zdobywana przeze mnie 3 razy z czego półtora raza jesienią. Ktoś mógł by się zapytać jak to półtora raza. A no można. Bo to pół miało miejsce latem ale sceneria pogodowa iście jesienna.

Gęsia Szyja znajduje się na terenie Tatr Wysokich. Na sam jej szczyt prowadzą dwa szlaki jeden z Równi Waksmudzkiej, drugi od Rusinowej Polany. Wszystkie moje "ataki" na Gęsią Szyje miały swój początek na tej drugiej. Pierwszy który odbył się bagatela jakieś 12 lat temu i wspominam go najgorzej rozpoczął się w Palenicy Białczańskiej. Podejście z Palenicy na Rusinową jest moim zdaniem typowym podejściem Tatrzańskim, czyli czymś pomiędzy schodami, pomiędzy którymi ukrywają się większe i mniejsze głazy, a kawałkami przepłaszczeń i delikatnych wzniesień ukrytych między smrekami i innym drzewostanem.

Drugie podejście prowadzi z Wierchu Poroniec. Trasa ta wydaje się być płaska jak stół. No powiedzmy, że prawie. Jednak wędrówka tym szlakiem nie umęczy nas uciążliwym i długim podejściem. Na upartego można poważyć się na próbę wejścia prowadząc wózek, o względnie dobrym zawieszeniu, z jakimś młodym obywatelem/obywatelką.

Trzecia droga prowadzi zaś z Doliny Filpka. Ten szlak jest chyba najbardziej urozmaicony. Początkowo prawie płaski z czasem o zwiększającym się nachyleniu pod sam koniec zamieniający się w "typowe schody tatrzańskie". Schody zaczynają się kilkaset metrów przed Sankturaium Matki Bożej Jaworzyńskiej Królowej Tatr na Wiktorówkach (odpust 15 sierpnia, wtedy wstęp na szlak przynajmniej z doliny Filipka bezpłatny)i kończą się dopiero na Rusinowej.

 W sanktuarium odnajdujemy słynące z cudów źródełko. Znajduje się tu również symboliczny cmentarz osób związanych z górami, które nie jednokrotnie pozostawiły po sobie ślad na szlakach, lub oddały na nich swe życie. Wzorowany jest on na symbolicznym cmentarzu znajdującym się na Słowacji (przynajmniej tak mi się wydaje). Sanktuarium opiekuj się ojcowie Dominikanie. Gdy zapytaj jednego z nich o to co znajduje się na Gęsiej Szyi nie odpowie inaczej niż, że McDonald.W sanktuarium można zdobyć bardzo ładny odcisk pieczątki, który można umieścić w książeczce GOT (o której innym razem).

Na Rusinowej Polanie znajdujemy bez problemu Kulturowy wypas owiec i bacówkę w której można zakupić prawdziwe oscypki (nawet chyba posiadają ten magiczny papier z UE, że są prawdziwe). Zdjęcie w tle całego blogu zrobione zostało właśnie wykonane na Rusinowej Polanie. Panowie na koniach zaś wypasali owce (albo przynajmniej jeden z nich to robił a reszta asystowała).

Widok z Rusinowej Polany (z góralami)
fot. by Coo
 
Na Polanę Rusinową podobno też wychodzi niedźwiedź. Mi nigdy się to nie zdarzyło, ale znam takich którzy twierdzą, że go słyszeli i, że to na pewno był Ón. Więc gdy wybierasz się na tą trasę lepiej dobrze się rozglądaj.

No i w mej opowieści dotarliśmy do tego strategicznego miejsca z którego rozpoczynamy nasz "atak" na Gęsią Szyję. Pierwsze set metrów jest w miarę równo i prosto. A następnie zaczynają się nasze ukochane schodki, co nie było by może samo w sobie uciążliwe, ale pomimo silnej lampy w plecy w dni słoneczne szlak ten jest wiecznie ubłocony (jeszcze nie byłam na Gęsiej, żeby podczas podejścia nie było błocka). Taka uroda tej góry. Zdecydowanie to podejście nie nadaje się na ciągnięcie ze sobą spacerówki. Szlak prowadzi ostro pod górkę, praktycznie na całej swej długości (tych kilkaset płaskich metrów u szczytu to naprawdę nic). Jednak gdy zdobędziemy już szczyt dostrzeżemy piękny widok na Tatry Bielskie (Słowacja) oraz Tatry Wysokie (akurat tą cześć leżącą po naszej, Polskiej stronie). W tym miejscu możemy zawrócić.Ponieważ jesteście już zdobywcami piii.........(usunięto przez cenzora) Gęsiej Szyi myślę, że dalsza trasa nie sprawi wam większego problemu. Dla tego też proponuję udać się dalej zejść na Rówień Waksmundzką, a z niej powędrować do Psiej Trawki, albo w kierunku Wodogrzmotów Mickiewicza. Po jakimś czasie ta druga trasa rozgałęzia się na czarny szlak w kierunku Rusinowej Polany (polecam gdy bolid pozostawiliście w rejonie Doliny Filipka lub Wierchu Poroniec, ew. na Palenicy, a nie znosicie trasy nad Morskie Oko - zrozumiem sama jej nie lubię) oraz wspomniane już Wodogrzmoty. 

Jest jedna nie ortodoksyjna metoda na ominięci trasy asfaltowej. Należy udać się chwilkę asfaltem w kierunku Morskiego Oka, aż do zejścia do Schroniska w Dolinie Roztoki, a stamtąd starym szlakiem dziś używanym przez dostawców schroniska dojść do Palenicy, ale podobno grozi to mandatem. Mi raz udało się tamtędy powędrować w trakcie remontu na asfalcie i wtedy nikt mandatem nie groził.

A tak udało mi się tyle napisać, ale o jednym zapomniałam. Do dziś dnia nie wiem czy to wejście to jest od dzioba czy od kupra naszej Gęsi co w sierpniu tego roku, w raz z moją ekipą próbowaliśmy rozważyć. Niestety wnioski były mizerne i nadal nie wiemy czy to był dziób czy kuper.

30.08.2012

Góry: Ale czy tu na pewno nie śpi miś?

Jako, że moja klaustrofobia jest galopująca to kolejny raz zajmę się jaskiniami (czy też ich okolicami). Chciałam zaproponować kolejną trasę z kategorii emeryckiej (ale proszę się nie obrażać, wiem że są emeryci którzy z marszu przechodzą Orlą Perć i młodzieniaszki które dostają zadyszki na Ścieżce pod Reglami).

Dolina ku Dziurze. Trasa położona pomiędzy Doliną Strążyską, a Doliną Białego. Najkrótsza lub jedna z krótszych dolin udostępniona do zwiedzania ( tak mi się przynajmniej wydaje, ale ja przewodnikiem tatrzańskim jeszcze nie jestem, ale chce być). Dolina ta zakończona jest jaskinią zwaną Dziurą, którą gdy wejdziemy w posiadanie latarki bez obaw możemy penetrować. Chociaż późną jesienią lub wczesną wiosną miała bym obawę. A nóż śpi tam niedźwiedź? Nie słyszałam o takim przypadku, ale kto to wie co sobie Un umyśli.

Trasa krótka, w sam raz na krótką przebieżkę lub pieszą wycieczkę z dziećmi od Krupówek i z powrotem od późnego śniadania do wczesnego obiadu. Również, w przypadku gdybyśmy wybrali się na całodzienną trasę przez dolinę Białego na Sarnią Skałę z powrotem przez Dolinę Strążyską moja ulubiona (jedna z wielu ulubieńców) Ku Dziura  może zostać dodana do tej trasy.

Szlak czarny prowadzący do jaskini wiedzie przez las. Na moje oko mieszany. Panuje w nim zawsze przyjemny chłód, spowodowane jest to prawdopodobnie tym, iż przez praktycznie przez całą trasę towarzyszy nam nie znany mi z nazwy strumień. Ścieżka szeroka na jakieś półtora metra (może troszkę mniej),dość łagodnie pnie się ku górze. Co jakiś czas zaopatrzona w pojedyncze ławeczki z których można wpatrywać się w cicho szemrzący strumień.

Sama jaskinia znajduje się u podnóża Sarniej Skały, na wysokości 1048 m. n. p m. Wejście wysokie na około 180cm. W chwilę za progiem opada w dół. Zwykle jest w niej dość ślisko dla tego przydatne bywają kijki trekingowe. Bez dodatkowego źródła światła można wejść do niej na głębokość kilku-kilkunastu metrów. Jaskinia chwilami rozszerza się to zwęża by zakończyć się dość szpiczasto( no że nagle robi się tak wąsko nisko i w ogóle wąsko, jak by patrzeć ze środka skały to by był taki szpic). Jednak gdy człowiek się odwróci praktycznie nadal widzi wyjście z jaskini (choć może to tylko moja wyobraźnia podsuwa mi takie wizje).

Podsumowując trasa lekka łatwa i przyjemna. Na pewno nie dla łaknących dreszczyku emocji (no chyba, że klaustrofobia powoduje, że wejście do jakiejkolwiek jaskini jest już źródłem adrenaliny). Bardzo dobra na rozchodzenie zakwasów, lub przedwieczorny romantyczny spacer.

27.08.2012

Góry: U zbiegu wierzeń



Jak już mówiłam, jedyne słuszne góry to Tatry, ale istnieją i inne. Niższe ale starsze, które powstały jeszcze za czasów fałdowania chalcedońskiego. Najstarsze polskie góry. Góry Świętokrzyskie, a ich nazwa pochodzi od bodajże drugiego co do wysokości, w tym paśmie górskim, szczytu jakim jest Święty Krzyż (inne nazwy to Łysa Góra, Łysiec). Jak na moje standardy to jest to żadna góra. nie całe 600 m. n. p. m. (gdzie moja ukochana Bukowina Tatrzańska położona jest na 1000 m. n. p. m., a moje ukochane Tatry górują nad nią na kolejne 1500m), mimo tego mankamentu jednak wycieczka na Święty Krzyż ma swój urok.

Moja tegoroczna wędrówka na Łysiec wywołała we mnie mieszane uczucia. Trasa opisana na jakąś godzinkę udało mi się pokonać w jakieś 45 minut, no ta ale jako, iż było to moje pierwsze spotkanie z górami w tym roku nie szłam tylko biegłam. Nawet biedne czworonożne zwierzątko (pies) odpadło na ostatnim podejściu. Mój sprzęt przyzwyczajony do tatrzańskich wędrówek (buty określane przeze mnie jako goreteksy, kijki, usztywniacze kolan, plecak zapinany w pasie, oddychająca koszulka, takie cóś na głowę co nazywam blizzardem ale oficjalnie to to się chyba zowie inaczej) nie miał poczucia bycia nie na miejscu. Podejście od Nowej Słupi, które tym razem forsowałam, może nie wymaga jakiejś niebotycznej sprawności fizycznej, ale moim zdaniem zdecydowanie nie nadaje się na zdobywanie jej w butach na koturnie, ani tym bardziej w szpilkach (a takowe modnisie udało mi się dostrzec na szlaku, jednocześnie zaś te pańcie spoglądały na mnie jak na kosmitę, fakt może byłam przestylizowana ale przywykłam do takiego oprzyrządowania). Bezpośrednia trasa na Łysą Górę z Nowej Słupi rozpoczyna swój bieg u stóp świętokrzyskiego Pielgrzyma zwanego też św. Emerykiem.

 Pielgrzym - św. Emeryk
fot. by Coo
Za czasów piastowskich krążył po świecie człowiek już za życia uważany za świętego. Opinia o jego świętości spowodowana była jego nieustanną wędrówką pomiędzy miejscami pielgrzymkowymi. Postanowił on sobie, że odbędzie pielgrzymkę do każdego świętego miejsca. Jako ostatnie, ponieważ znajdowało się ono w gęstych borach państwa Polan, postanowił odwiedzić opactwo benedyktynów na Świętym Krzyżu. Gdy już miał rozpocząć ostatni etap swej pielgrzymki wygłosił opinię, iż jest on najpobożniejszym człowiekiem na ziemi bo był już we wszystkich miejscach świętych. Pielgrzym ten w ramach pokuty za swoją pychę przemieniony został był w kamień. Co roku posuwa się na odległość jednego ziarnka piasku. Gdy dotrze na szczyt Świętego Krzyża jego pokuta zakończy się i nastąpi koniec świata.

Wszystkie 3 szlaki prowadzące na Święty Krzyż prowadzą przez las. Trasa z Szklanej Huty jest wyasfaltowana, czyli niedopuszczalna dla prawdziwego wielbiciela górskich wycieczek, przynajmniej moim zdaniem. Pozostałe 2 podejścia twierdzę, iż są podobnej jakości i długości. Chociaż wydaje mi się, że dla łaknących dodatkowych atrakcji w postaci dodatkowych punktów "koniecznie zobacz", jest trasa niebieska z Nowej Słupi.

Na szczycie upragnionego, tym razem, przez nas wzgórza, docieramy do Sanktuarium Świętgo Krzyża. W czasach gdy ziemie te były pogańskie, oddawany był tu kult trzem słowiańskim bóstwom Świstowi, Poświstowi i Pogodzie, jak podają jedne źródła, lub też Ładzie, Bodzie i Leli, jak podają inne (chociaż , może to te same bóstwa tylko podano różnie ich imiona?). Ciekawostką jest, że po wkroczeniu chrześcijaństwa na te tereny, wybudowano tu świątynię pod wezwaniem Trójcy Świętej, dzisiaj Świętego Krzyża. Na istnienie tu pogańskiego miejsca kultu potwierdzenie odnajdujemy nie tylko u kronikarzy, ale także gdy chcemy dostrzec Łysogórskie Gołoborze. Podczas schodzenia na platformę widokową mijamy usypisko kamieni, które dla niewtajemniczonych, może wydawać się jakąś częścią gołoborza, (które tak naprawdę zaczyna się jakieś 50 m niżej). Jest to tak zwany wał kultowy. W okresie prechrześcijańskim strefa sacrum oddzielana była od strefy profanum kamiennymi wałami. W okresie gdy czczono tu słowiańskie bóstwa cały szczyt miał być otoczony takim wałem, do dziś dnia zachowało się około 1/3 rzeczonego wału.

Gołoborze nazwa ta pochodzi od słów goło i bór, prawdopodobnie początkowo po prostu mówiło się goło w borze i dopiero po latach prze ewoluowało to w jeden wyraz. Gołoborze jest to rumowisko kamieni powodowane erozją skał, które nie porasta praktycznie żadna roślinność ze względu na brak wody, zimą głębokie przemarzanie, wypłukiwanie materiału organicznego przez deszcze spomiędzy skał i inne przyczyny których nie pamiętam. Gołoborza jednak zarastają. Chociaż jest to proces powolny ale też i naturalny. W górach Ś,więtokrzyskich są już tylko takie 2 stanowiska. W tym jedno na Świętym Krzyżu.

Gołoborze
fot. by Coo
  
We wspomnianym już przeze mnie sanktuarium znajdują się jedne z najważniejszych relikwii w Polsce. Są to relikwie Krzyża Świętego, na którym odbył swą mękę i zmarł Jezus Chrystus. Relikwie te miały jakoby trafić do Łysogórskiego klasztoru ojców benedyktynów, z rąk św. Emeryka  księcia węgierskiego, w XI wieku. Aktualnie nad sanktuarium opiekę sprawują ojcowie oblaci. Fani historii w celu odklejenia się na chwilę od książek powinni udać się na Święty Krzyż w celu jej "polizania", czyli obejrzenia mogiły Jeremiego Wiśniowieckiego. Postaci znanej głównie z Sienkiewiczowskiej Trylogii (która książką historyczną NIE jest), znanej również fanom Jacka Kaczmarskiego ("Kniaź Jarema, Kniaź Jarema") ze jego twórczości..

Widok na klasztor na Świętym Krzyżu
fot. by Coo

Zgodnie z legendami Łysa Góra miała być miejscem gdzie odbywały się sabaty czarownic, gdzie (szczypta pikanterii) nago miały oddawać się diabłom w zamian za magiczne moce, w tym możliwość lotu na miotle lub pogrzebaczu.

Święty Krzyż i jego najbliższa okolica otoczona jest wieloma podaniami legendami i historiami (prawdziwymi i zmyślonymi) których nie dałam rady przytoczyć, i moim zdaniem jest to najlepsza reklamówka dla tego miejsca, i powód odwiedzenia go, ponieważ rzeczywistość miesza się tu ze światem magii.

24.08.2012

Ludzie: Ujek Stasek

Świat to jedna wielka globalna wioska. A już na pewno świat podtatrzański. Bo ujka Staska znają chyba wszyscy, a jeżeli nie to jestem prawie pewna, że każdy minął tą postać gdzieś na szlaku lub stoku.

Moje pierwsze zetknięcie z tą jakże barwną postacią nastąpiło w 2000r. Nieistniejący już wyciąg w Brzegach koło Bukowiny Tatrzańskiej i ten nieduży, śmieszny pan, z wąsami, uczący dzieci jazdy na nartach. Pomimo, iż mieściłam się jeszcze w kategorii dziecięcej nie zostałam uczniem ujka Staska tylko jego syna Łukasza (jak po latach zaczęłam podejrzewać mój instruktor mógł być może 3-4 lata starszy ode mnie.. ale i to nie koniecznie), jednak ujek Stasek cały czas przewijał się gdzieś na stoku.

Któregoś pięknego dnia szczęka mi opadła na śnieg i długo nie chciała wrócić na swoje miejsce. Moje zdziwienie spowodowane było pojawieniem się snowbordzisty w pełnym stroju góralskim (no może brakowało kierpców ale te zastępowały twarde buty snowbordowe). Na trasie pojawił się, nikt inny, tylko sam Ujek Stasek śmigając na, jeśli pamięć mnie nie myli, różowej desce snowbordowej. Podpierając się ,niczym narciarz kijkami, dwoma ciupagami szusował prędko w dół. Chyba nikt nie mógłby sobie odpuścić zdjęcia z taką postacią.

Następnie przez kilka lat moje umiejętności, najpierw narciarskie później zaś snowbordowe, szlifowałam podczas zimowych koloni na Słowacji, jednak jako już prawie pełnoletnia osoba wróciłam na Brzegowskie stoki. A tam nie zmiennie królował ujek Stasek z Łukaszem. Jaką że radością dla mnie było gdy zostałam rozpoznana, następnie zaś uznana za nie największą łamagę na  stoku. Krótkie chwile w kolejce do wyciągu lub podczas spożywania rozgrzewającej gorącej czekolady poświęcone były innym zagadnieniom działalności człowieka instytucji jakim jest Ujek Stasek. To mniej więcej wtedy narodziło się marzenie przejścia Orlej Perci oraz podziwiania Tatr z Mnicha (marzeń wciąż w pełni nie zrealizowanych).

Latem tego samego roku, zaś trafiłam w mój ulubiony podtatrzański region w terminie gdzie moja Gdańska znajoma właśnie zakończyła kurs szkoleniowy w schronisku na Głodówce i pozostawała jeszcze tydzień abyśmy mogły poeksplorować Tatry razem. Jakże się ucieszyłam gdy okazało się, że podczas jej zorganizowanej cześci wakacji przewodnikiem grupy był ujek Stasek. Dzięki temu nastała możliwość powymieniania się doświadczeniami związanymi z tą jakże sympatyczną osobą.

Jakież było moje zdziwienie i radość gdy spotkałam tego człowieka w tym roku na opisywanym przeze mnie uprzednio szlaku z Kir na Halę Ornak,  również dla tego, że bezproblemowo zostałam rozpoznana. Gdzie dzięki odnowionej znajomości może w końcu uda mi się zrealizować moje marzenie o Mnichu. 

Zaś jeszcze bardziej szczęka mi opadła gdy po powrocie do chaupy wujki stwierdzili, że i oni znają ujka Staska bo przez jakiś czas był on nauczał plastyki w szkole w Bukowinie Tatrzańskiej.

Tak.... Wszyscy znają ujka Staska!!
 


fot.  by Gosiaczek

23.08.2012

Góry: U wejścia do groty śpiących rycerzy

Dolina Kościeliska. Zgodnie z jedną z wersji legendy, o grocie w której śpiący rycerze czekają by się obudzić w celu obrony ojczyzny, wejście do tej jaskini znajduje się gdzieś właśnie w dolinie Kościeliskiej. Jest to o tyle ciekawe, że owa zaklęta grota znajdować się miała gdzieś u podnóża Giewontu, a aby z Doliny Kościeliskiej udać się w stronę upragnionego przez większość nowicjuszy na tatrzańskich szlakach turystów, trzeba przedostać się jeszcze przez Dolinę Małej Łąki. Jednocześnie w każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy tak i w tej. Dolina Kościeliska jest chyba najliczniej, w Polskich Tatrach, obdarzoną jaskiniami doliną. Dla tego bajarki i bajarze zapewne wejście do systemu magicznych jaskiń umieścili właśnie w niej.

fot. by Gosiaczek
 

Pięć z pośród jaskiń udostępnione jest zwiedzającym. Jaskinia Mroźna jest doskonale przygotowana na przyjęcie turystów. Jednak koszty min. oświetlenia powodują, iż jej zwiedzanie jest odpłatne około 5 zł od osoby (obowiązuje zniżka min. studencka). Zwiedzanie Jaskini Mroźnej polecam odbywając wycieczkę "w górę", ponieważ wejście i wyjście z jaskini znajdują się po 2 stronach góry. Aby zwiedzić pozostałe jaskinie polecam posiadanie jakiejś choćby najprostszej latarki. Oczywiście najwygodniejsza była by czołówka ale nie jest ona niezbędna. Jednak tymi zakątkami Doliny Kościeliskiej zajmę się za chwilę, ponieważ ich eksplorację preferuję odbywać schodząc do Kir.

Zwiedzanie Doliny Kościeliskiej zaliczam do kategorii "emeryckiej" tzn. czasy przejść podane na znakach informacyjnych przeciętnie rozwinięty student zaraz po sesji pokonuje mniej więcej o połowę szybciej (chociaż zdarzają się wyjątki). Trasa wyjątkowo piękna, co powoduje, iż jest przez to bardzo popularna. Punktem do którego podąża większość wycieczek zorganizowanych jest Schronisko PTTK na Hali Ornak. Miejsce bardzo sympatyczne. Wychodzenie w wyższe partie z tego punktu nie jest wskazane dla rodzin z małymi dziećmi (generalnie nie polecam wycieczek w wyższe partie z dziećmi młodszymi jak jakieś 10 lat).

Od schroniska prowadzą  co najmniej 3 szlaki w wyższe rejony. Jeden z nich prowadzi do najdziwniejszego ze stawów w Polskich Tatrach, Smerczyński Staw. Krąży legenda jakoby gazda Jasiek Gąsiennica (choć równie dobrze mógł się nazywać on zupełnie inaczej) postanowił osuszyć staw w celu wypasu łowiecek. Gdy rozpoczął on prace melioracyjne miał się ponoć wydobyć z jeziora głos: Jeśli nie zaprzestaniesz woda z moich głębin zaleje całe podhal. Jasiek przestraszył się i zaprzestał prac, a my możemy spokojnie spoglądać na przepiękne widoki pasma stanowiącego granicę Polsko-Słowacką. Nad staw prowadzi tylko jeden szlak.

Wracając proponuję zajrzeć do już wspomnianych przeze mnie jaskiń. Szlak prowadzący do jaskiń Raptawickiej, Obłazowej (artykuł na temat jaskini w nr 33/2012 Tygodnika Podhalańskiego) i Mylnej jest szlakiem jednokierukowym. Spowodowane jest dość stromym i wąskim podejściem,. Choć i mi zdarzyło się podążać pod prąd (silna klaustrofobia którą próbowałam przełamać ale atak paniki po zejściu jedynie do jaskini Raptawickiej zmusił mnie do tego kroku).
 
fot. by Coo
 
Ostatnią z możliwych do zwiedzenia jest, znajdująca się w przepięknym Wąwozie Kraków, Smocza Jama. Jaskinia na moje oko długa na 20 m. Przelotowa. Podąża się wzdłuż łańcucha zabezpieczającego. Istnieje też możliwość obejścia jaskini bokiem i zobaczenia jej wlotu i wylotu (boczne przejście również zabezpieczone łańcuchami. Nie powinno stanowić problemu ani dla osób z klaustrofobią, ani z lękiem wysokości. Ew szlak prowadzący przez wąwóz jest tylko częściowo jednokierunkowy. Wydaje mi się, że bez problemu powinny się nim przedostać jakieś 7/8 latki.  Zejście z Wąwozu Kraków z powrotem  szlak w kierunku Kir wypada kilkaset metrów poniżej wejścia na ten szlak

Generalnie Dolinę Kościeliską polecam wszystkim. Początkującym, rodzinom z dziećmi jak i wytrawnym turystom. Dla tych pierwszych jako całodniową nie spieszną wycieczkę, dla tych ostatnich jako trasę aklimatyzacyjną, lub jako pas startowy do zdobywania Czerwonych Wierchów lub Ornaku.


22.08.2012

Wydarzenia: Sabałowa Noc...

Od mojego powrotu z urlopu upływa już kolejny dzień, a ja wciąż wspominam tą jakże sympatyczną noc. Nie będę ukrywać, że jej aspekt osobisty prawdopodobnie ma wysoki wpływ na takie odczuwanie, jednak nie przesądzał by on o odbirze wszelkich wydarzeń.
Moje przeżywanie Sabałowej Nocy rozpoczęło się kilkanaście minut przed godziną 20. Trafiłam na ostatnie minuty koncertu Trebunich Tutków i spowodowało uśmiech na mojej mordce. Malownicze połączenie jakże bliskich mi dzwięków spod samiuśkich Tater z tymi bardziej egzotycznymi spowodował, iz gotowa byłam tańczyć jeden z 2 tanców jakie potrafie, a mianowicie pogo (ten drugi dla ciekawskich to Polonez, ale to chyba wszyscy potrafią).
Chwile najważniejszą a mianowicie przyjęcie w poczet zbójnickiej braci i wiyrchowych orlic pozwolę sobie pominąć, albowiem mądrzejsi i zdolniejsi ode mnie to uczinli już nie jednokrotnie (po za tym pan kamerzysta co chwila mi zasłaniał, ale nie marudze coś tam dostrzegałam). Skupię się jednak na fajerwerkach zaraz po rozpaleniu Watry, a może nie tyle skupię się co pokażę jedno zdjęcie:
fot. by Coo
Noc poczęła być odrealniona, a jej wydarzenia płynąć swoim dziwnym i nie realnym rytmem.
Jeszcze tylko szybki set z zespołem Depress. i zaczęła się prawdziwa posiada na folkowo. Nowo poznani górale ze Słowacji i Czech (ale Czech podszywał się pod Słowaka ;p)  przez 3 godziny co jakiś czas dobierając sobie do kompaniji naszych rodaków doświadczali me zmysły. Głównie słuch.
Zaś w końcu gdy nadeszła pora, powrót do chałpy przez wyciszoną wieś  nie stanowił specjalnego problemu. Gdyż unosiłam się wciąż w oparach czegoś co za czasów Tetmajera, Wyspiańskiego, Boya-Żeleńskiego mogło być nazwane dekadencją. I nie spowodowało tego upojenie absyntem albowiem nie piłam tego jakże tradycyjnego dla tych twórców napitku.
Zaspialam zaś wciąż unoszona dzwiękami i słowami góralskiej pieśni... "Ma góralka dwa warkoce podzielita się"


21.08.2012

Wstęp czyli o tym czemu śnię o górach

Jako 100% (słownie: stu procentowy) cepr czy też ceper z Warszawy, od siedmiu pokoleń związany z tym miastem, podążając za klasykiem twierdzę, iż: "Gór mi mało i trzeba mi więcej aby przetrwać od zimy do zimy". Jako nie ograniczony miłośnik wszystkiego co górskie, z górami związane góralskie, w tym górale oczywiście też, zapragnęłam podzielenia się moimi spostrzeżeniami na temat tak samych wypiętrzeń płyt tektonicznych (głównie tych z okresu fałdowania alpejskiego) jak i wszystkiego co dzieje się w tamtejszych okolicach, łącznie z rozpisywaniem się na temat urody mieszkańców, mieszkanki prawdopodobnie lekko pomijając.

Oczywiście to nie jest tak że Tatry liże jedynie przez szybkę kolejki na Gubałówkę lub Kasprowy Wierch, ew. spoglądając tęsknie z kolejnej restauracji w okolicach Krupówek lub karczm widokowych np. w okolicach  Bukowiny Tatrzańskiej. Nie jeden szczyt zrosiłam mom własną krwawicą i potem, wspinając się z wywieszonym językiem oraz jękiem "po cholerę ja się tu pchałam". Jenak satysfakcja ze zdobytego szczytu i pokonania własnej słabości już po powrocie do bolidu powodowała zatarcie w pamięci wszelkich negatywnych wspomnień pozostawiając jedynie niezapomniane widoki, dotyk powiewu wiatru i podbudowane ego.

Mój ukochany widok rozciągający się zaś już od okolic Nowego Targu ilekroć poraz kolejny przedostaję się przez korki, znienawidzonej przeze mnie i prawdopodobnie większość kierowców trasę 47 zwaną również Zakopianką rekompensuje mi utracone nerwy wśród ludzi którzy chcieli mnie zabić lub postanowili wybrać się na spacer samochodem po drodze krajowej (no bo po co jechać na tym zakręcie 70 jak stoi jak na znaku gdy mogę to zrobić tempem emeryckim 20 km/h). Gdy tylko ujrzę me ukochane wierchy nagle i mi przestaje się spieszyć (ale ja uciekam na boczną drogę  nie krajówkę blokuje!!!), i nagle czuje się jak bym wróciła do domu....

Widok na Dom Ludowy w Bukowinie Tatrzańskiej
fot. by Coo